leżę i pachnę

leżę i pachnę

czwartek, 26 kwietnia 2018

I znowu te listy:)

Tym razem z rodzaju tych jakie się sporządza przed wyjazdem gdzieś tam.

Takie listy lubię. Szczególnie te, na których kompletuję zawartość walizki. Co ze sobą zabrać i w co się odziać podczas wycieczki.
Te, na których wypisuję co jeszcze mam zrobić przed wyjazdem lubię mniej.Ale i te trzeba zrobić by o czymś nie zapomnieć.
Wyjeżdżam jutro na dni cztery. Kierunek} na zachód,  Cel} Drezno. Po drodze Budziszyn i Miśnia. Czyli miejskie klimaty, zwiedzanie zabytków i na deserek Zamek Czocha:)

Cieszę się jak nie wiem co na ten wypad. Chociaż wiem, że nie wypocznę na tej wyprawie. Ale co się napatrzę to moje.Objazdówka zapowiada się cudnie.

Jutro pewnie nie będę miała chwilki by się jeszcze odezwać na blogosferze. Przede mną kompletowanie ekwipunku, prasowanie ciuchów, zakupy,pakowanie się oraz inne przedwyjazdowe "atrakcje". Już zaczynam panikować, że nie zdążę ze wszystkim. Piszę więc teraz.
 Do zobaczenia za kilka dni.
Udanego  długiego weekendu dla Was:)

sobota, 21 kwietnia 2018

o przemianie czarodziejki w czarownicę

czyli w poszukiwaniu endorfin.
Ponieważ ciągle wpadam w doły emocjonalnie, z których, mam wrażenie coraz wolniej i mozolniej wyłażę, to usilnie poszukuję poprawiaczy nastroju i motywatorów do działania. Takich swoich osobistych energizerów.

A że "szukajcie, a znajdziecie"  to znalazłam. Kolejny raz przypomniałam sobie, rychło w czas, że najsilniej energetyzująco działa na mnie  aktywność fizyczna.

Nie ta z rodzaju latania po domu na mopie i odgruzowywania domostwa z obłędem w oczach.

Taka w formie ćwiczeń fizycznych. Tak to ze mną było, że najskuteczniej i najprzyjemniej ćwiczyło mi się za pomocą maszyny zwanej orbitrekiem.  Tak bardzo lubiłam ćwiczenia na nim, że jednego już  zajeździłam do imentu. Mus było nabyć kolejnego. Oczywista po taniości, więc wiem, że i tego za jakiś czas zamęczę. Póki co,  sprzęt zamęcza mnie:)



Nazywa się Orbi i będzie moim najlepszy przyjacielem przez długi czas. BĘDZIE, bo jak na razie jest wrogiem, najgorszym koszmarem. Maszyną tortur, która udowadnia mi jak tylko na nią wlizę i minut kilka poszusuję, że jestem wrakiem człowieka. Moja forma, moja wydolność jest na poziomie piwnicy. Nie parteru.

Jestem niemal w rozpaczy, bo nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Mój pierwszy orbitrek też na początku dawał mi w kość. Ale byłam w stanie utrzymać się na nim o własnych siłach przynajmniej 20 minut. Teraz ledwo wytrzymuję 5 minut na raz. Muszę odpoczywać by ćwiczyć dalej  albo zamieniać Orbiego na inny sprzęt. Nordic walker,  który zwałam ongiś pogardliwie "emeryckim".



 Jestem dętka. Galareta:(


Oj, nie od razu Orbi dostarczy mi endorfin:) Póki co, jest źródłem mojego podłamania i gorzkich myśli. Egzystencjalnych też:)))

Co się ze mną stało? Gdzie się podziała ta dziewczyna, dla której godzina ostrej jazdy na orbitreku to była bułeczka z masełeczkiem. Przystawka, po której te niezmordowane dziewczynisko miało ochotę na więcej ruchu i ćwiczeń.

No wiem.:) Dziewczyna stała się kobietą dojrzałą:) hehe. Babonem ociężałym, z zadyszką.

Matko kochano, jak i kiedy nastąpiła te ekstremalna metamorfoza dziewczyny w babsko ?


Nic to. Nie poddam się.
I zaprzyjaźnię się z nowym Orbim, tak jak z poprzednikiem. I wykorzystam na maksa. Zajeżdżę dziada:)
A o postępach będę donosić. Nic tak nie motywuje do walki jak doping:)


ps... nikisferę odkurzyłam, więc zapraszam:)

niedziela, 15 kwietnia 2018

słowa na niedzielę

Ponieważ  na liście na dziś punktu dosłownie kilka to wszystkie zamiar mam zrealizować.

Jeden z nich o poście niedzielnym traktuje. Co to ma być i niedzielną spowiedzią.

Postanowiłam sobie, że do 12 mam się wyrobić z wszystkimi niemiłymi obowiązkami.
A od południa same przyjemności.
Udało się.
Wyszłam właśnie  spod prysznica, ułożyłam się na kanapie w dziennym  z laptośkiem na kolankach i  zaczynam spowiedź powszechną.  Najsampierw poblablam tu, a dokończę w konfesjonale:) tj. na nikisferze.

Mniemam, że pełna swoboda wypowiedzi i wolny czas mi "język" rozwiążą i "pióro" zaostrzą:)

Swobodnie mi, bo mam wolną chatę:)

Mareczek pojechał nad jezioro z robotą do domku letniskowego klienta. Wziął wędki...więc nie spodziewam się go za szybko. Tak więc  luzik i sporo czasu na dolce vita. Mam plan byczenia się do czasu aż mąż spracowany powróci i mus będzie go nakarmić. Fartownie perspektywa porzucenia leniuchowania na rzecz obierania ziemniorów i wstawiania pieczystego do piekarnika jeszcze odległa:)

Mogię nadawać co mi ślina na język przyniesie.
Więc tego.
Na konikach o listach miało być. Czyli nudny post się zapowiadał. Tak więc krótko tylko by z gęby dupy nie robić. Sporządzam listy by nie zapomnieć. Gdyż mój umysł chaotycznie przeskakuje z tematu na temat, z pomysłu na pomysł i robi mi się w głowiznie taka kołomyja, że zapominam nawet o oczywistościach. Głupieje doszczętnie:) Zaprawdę, nie wiem czy nie dojdzie do tego, że za czas jakiś napiszę na liście planów na jutro : 1) obudzić się, a w punkcie 2) wstać z łóżka., no i 3) żyć.

Listy to moje drogowskazy. Motywatory. Bez list nic mi się nie chce. Z listą się nie chce też, ale mus się zmusić. I to nic, że nie zaliczony punkt z listy dołuje. Pozostałe z ptaszkiem z boku cieszą. Że jeszcze mogę, że jeszcze potrafię, się zmusić, pomimo niechcieja giganta.

Robię więc listy i eksponuje w miejscu widocznym, tj. przytwierdzam magnesem na lodówce. Zaraz obok listy spożywczych zakupów, trochę dalej od harmonogramu wywozu śmieci w naszej miejscowości.:)

Powód takich obwieszczeń i podawania do publicznej wiadomości na początku zdziwić Was może. 

KRASNOLUDKI:) A właściwie gorliwa wiara małżonka mego roztomiłego w wyłączny wkład tych małych stworzonek w utrzymanie porządku w domu.
Duży, dorosły, przynajmniej metrykalnie chłop, a wciąż wierzy w robotne krasnoludki. Listy mają  Mareczkowi memu pomóc zrozumieć.
Że owszem, mamy w domu krasnali i skrzatów całkiem sporo.




Albowiem uwielbiam te małe kurduple. Ale z miłości do nich nie obarczam ich robotą. Mają stać i oczy radować, ewentualnie powierzchownością swą rozweselać. No dobrze... wyjątkowo i okazjonalnie... jeszcze ogórki kisić. Nic poza tym.
Całą  resztę  co niby ich jest sprawką robię ja. Nie za sprawą czarów marów i hokusów pokusów. Tylko innych małych pomocników tj. mopów, szczotek, ścier i  całej reszty z kącika pod schodami.

Zaczynam wieszać listę Mareczkowi przed oczami, bo dość miałam jego pytań w stylu"co dzisiaj robiłaś" lub "co masz zamiar robić" rzucanych "mimochodem", kiedy zastawał mnie na kanapie czytającą książkę. A co ja będę język strzępić. Jak taki ciekawy to niech sobie zerknie na drzwi lodówki:)

A propos lodówki. Pora wyjąć z niej małe co nieco. Zrobiłam wczoraj lody i muszę  natentychmiast sprawdzić jak smakują:)
Z zamiarem dalszej pisaniny wiecie gdzie opuszczę Was na chwilkę, albo troszkę dłużej.

Przy okazji wykonam telefon wywiadowczy do Mareczka. Żeby wybadać kiedy skończy pracę i powróci do domu, oraz zaspokoić ciekawość czy ryby biorą:)

ps...

Plany samotnego polegiwania i zbijania bąków oraz wielkiej spowiedzi na nikisferze wzięły w łeb.
Małżonek powraca niebawem. Wędki w toniach jeziora nie zamoczywszy.

Do tego zapowiadając rychły powrót wystraszył mnie niemało, oznajmiając, że jak wróci to coś razem zrobimy. Matko kochano...co??

No strach się bać.

sobota, 14 kwietnia 2018

punktuję

W piątek miałam napisać post nowy.

Między innymi.

Jednak "się nie wyrobiłam". Patrz punkt 7, co nie został  zaptaszkowany:)

Gdyż ponieważ tak się stało się, że intensywnie i z zangażowaniem zajęłam się realizowaniem punktów pozostałych.




Przekopałam  wczoraj góry butów i ciuchów. Wciąż mam tego dużo za dużo. Zrobiłam więc i selekcję wiosenną i dałam radę odrzucić do oddania trzy torby ubrań i kilka par butów.  Chowałam okryjbidy zimowe, a wiosenne wyciągałam z pawlaczy i waliz. Odświeżyłam co powyciągałam  lekką przepierką, by pachniały świeżo i zabrałam się za ich prasowanie.

Jednym zdaniem...znowu "uchetałam" się jak chabeta w polu. Na własne życzenie.
Ale satysfakcję miałam pod koniec dnia taką, że dużo moje robotne rączki zdziałały.
Że dużo z tego co wypunktowałam i zaptaszkowałam, czyli plan zrealizowałam w znacznym stopniu.

Chociaż mało brakowało, a przeoczyłabym  punkt 9, dopisek. Na szczęście...odhaczając punkty z listy zaważyłam to zagadkowe 9. W pierwszej chwili mocno główkowałam co to ja sobie zapisałam, by zrobić 3 razy :) Moment potem mnie olśniło, że nie pamiętam z powodu postępującej sklerozy, ale dlatego,że nie ja to pisałam:) 
 Ledwie czasu starczyło, by "zaliczyć " i ten punkt.


Post scriptum ...post kolejny będzie o mojej manii robienia list do odhaczania.
Ale to potem. Albowiem sporządziłam  nową listę...na dziś:)

piątek, 6 kwietnia 2018

wariacje na temat bieli


czyli dygresja o wystroju wnętrz....

O czwartej nad ranem okazało się, że w mojej  „ nowej” sypialni nie mam dostępu do sieci. 
W związku z powyższym nie mogłam  bladym świtem wyspowiadać się na blogu. Choć poczułam wenę...a właściwie potrzebę spowiedzi. 
Niby mogłam problem rozwiązać, pod warunkiem, że opuściłabym pielesze przemieszczając się do pokoju obok,  gdzie internet  dociera. ...niby nic, kilka kroków i okno na świat otworzy się szeroko. Tyle, że nie chciało mi się opuścić wyrka.
Dobrze mi tu gdzie teraz sypiam. Przeniosłam się do dawnego pokoju cioci Klary,  do gościnnego.
Tu jest teraz moja sypialnia, chociaż docelowo to ma być wciąż pokoik gościnny.
Z powodu permanentnego niedostatku funduszy, że pozwolę sobie na taki eufemizm, pokoik urządzam wciąż. Pomalutku, bo głównie własnymi siłami i z tego co już posiadam.
Umeblowałam  gratami z odzysku, głównie tymi, które stały w naszej wspólnej sypialni. Gdzie teraz, po przygodzie z dziurawym dachem,  jest  pokój wielofunkcyjny. Gabinetowo- wypoczynkowo-sypialniany  J
 Dawno temu…wróć…kilka lat temu, kiedy  wprowadzaliśmy  się do nowego domu, kupiliśmy białe mebelki w IKEI, Nie te śliczne, które od lat uwielbiam, pomalowane na biało, sosnowe z  serii Hemnes, ale tańsze, udające bielone drewno.  Nabyliśmy wtedy zestaw niezbędny.  Szafę i podwójną komodę. Po latach dokupując dwie komódki sosnowe, zamiast stolików nocnych.
Meble stały w dużej sypialni, ale od początku planowałam, że przeniosę je  do pokoju dla gości. Są więc tam gdzie być miały. 
O ironio, zalanie gabinetu spowodowało, że wystrój  gościnnego zaczyna  pomału przypominać ten planowany przeze mnie przed laty. 
Marzyłam o białym pokoiku. Prawie wszystko więc, co nie jest białe,  przemalowuję na biało...Po pomalowaniu na śnieżną biel ścian pokoiku wpadłam w istny szał "wybielania". 
Marek w głowę się stuka ilekroć słyszy, że znowu potrzebuję nowej puszki  białej emalii do mebli. 
Nawet łóżeczko gościnne, niewielkie, bo wymiarów 120 x 190 zakupione po taniości na olx w postaci paczki sosnowych, surowych desek, musieliśmy  po docięciu pod wymiar ( Mareczek), pomalować na biało (ja). Zmieniłam już  na biały kolor trzech półek, skrzyni, krzesła, karnisza na firanki. I na tym nie koniec.:)wciąż nie mam dość tej bieli.
Dziś. też....jak Marek nie zapomni dokupić emalii :) zacznę wybielać dwie kolejne półeczki i lustro.

Zrobiłam zdjęcie by tą orgię bieli, jak twierdzi Marek, pokazać.




Jak dla mnie, aż tak biało nie jest. Biel ścian i mebli przełamuje dębowy kolor drzwi i okiennych framug, a przede wszystkim dębowa podłoga. No i kolorowe dodatki, głównie z przewagą  intensywnej czerwieni.
A jak Wy myślicie? Za dużo tej bieli ? Powinnam przystopować ?

ps... jak napisałam na wstępie, post ten jest dygresją.

O czwartej nad ranem, kiedy nie mogłam spać, po pobudce jaką mi zafundowała spragniona spacerku Ryśka, miałam pisać zupełnie o czym innym.  Nie o wystroju wnętrz, ale o nastroju wnętrza.

Ale wygląda na to, że o tym potem:)