leżę i pachnę

leżę i pachnę

piątek, 14 września 2018

mały donos

Już dawno po wakacjach a u mnie na blogu wciąż króluje pifko i czytadełko  na tarasie.
Najwyższy czas  zmienić fotkę i trochę podonosić. Działo się tak wiele, że nie sposób donieść o wszystkim. Więc natenczas pokrótce.

Dwa tygodnie urlopu minęły jak sen jaki złoty. W harmonii zapracowania z  wypoczywaniem po harówie. To był naprawdę dobry czas i wcale nie żałuję, że nie wyjechaliśmy na urlop gdzieś w świat. No może trochę mi żal, bo niezmiennie mnie ciągnie tam gdzie mnie jeszcze nie było. Oraz nieustająco tęsknie za tymi miejscami, które wspominam z rozrzewnieniem.
Ale przecież nie o tym miałam.
Trzeci tydzień to był koszmar.  Początek kolejnej trudnej i bolesnej drogi, na jaką wkroczyliśmy z Mareczkiem. To właśnie z powodu tego co się stało znowu zamilkłam na długo. Zaczęło się od choroby naszej suni, ostrej leukocytozy, które skończyła się niemal zejściem naszego cielątka ze świata tego. Na szczęście tak się nie stało, przeżyła, i przemogła kryzys po naszpikowaniu jej wielką ilością zastrzyków z antybiotykami. Niestety, w trakcie leczenia, po kompleksowych badaniach i prześwietleniach okazało się, że nasza psina ma raka. Na dzień dzisiejszy guzy kwalifikują się do operacyjnego usunięcia, ale jest ich  naprawdę sporo, co  najmniej kilka, więc leczenie będzie bardzo długie i bolesne. Rokowania nie są optymistyczne.
Ostatnie  ustalenia z lekarzami Żuni są takie, że najprawdopodobnie we wtorek psina będzie operowana po raz pierwszy. Zobaczymy czy wyniki badań dadzą zielone światło tym planom.

Ci co nie mają i nie kochają swoich pupili pewnie teraz nie pojmą co czuję. Umieram ze strachu o moją sunię.  Jestem przerażona i nie mogę sobie znaleźć miejsca. Trzymajcie kciuki proszę.





Nie tracę nadziei i wiary, że i ta smutna historia w naszym życiu skończy się happy andem i nasza sunia będzie przy nas jeszcze długie lata. Zdrowa i szczęśliwa dożyje lat sędziwych.