leżę i pachnę

leżę i pachnę

sobota, 22 lutego 2014

mydlana afera

czyli
zdań kilka o perpetum mobile...
względnie o leniwych krasnoludkach.


Donos jest świeżutki.. sprzed minut kilkunastu. Postanowiłam zamieścić, żeby rozładować wścik, popatrzeć na zdarzenie z dystansu, machnąć ręką  i ...się uśmiechnąć.:)

No proszę, jeszcze nie zaczęłam donosić, a już mi lepiej:)

Ale do brzegu ...jak powiada Klarcia.

Dziś sobota. Między innymi dzień zmieniania pościeli i ręczników domowników. Mus to zrobić przed zaścieleniem po spanku łóżek. Przystąpiłam więc do działania, które zostało mi brutalnie przerwane donośnym, wyrażającym oburzenie i niedowierzanie oraz sporą dozę pretensji,  krzykiem dochodzącym z dolnej łazienki.

- NIE MA MYDŁA!!!- krzyczał mój oblubieniec.
- TO GO DOLEJ !!!- okrzyczałam zajęta oblekaniem pościeli.
- TY DOLEJ! JA NIE WIEM GDZIE JEST ZAPAS !- zahuczało w odzewie.
Nie było wyjścia, musiałam przerwać co robiłam. Zeszłam na dół i już oko w oko kontynuowałam wymianę słownych ciosów.
- Jak to nie wiesz? Musisz wiedzieć gdzie jest zapas mydła na wypadek gdyby mnie nie było kiedy się skończy !
- Ach tak ? W takim razie TY musisz wiedzieć jak rozpalić W KOMINKU ! na wypadek gdyby mnie nie było! - zakończył potyczkę mistrz ciętej riposty.

TOUCHE! i tu mnie ma:)

 Po uzupełnieniu mydła,  kiedy wróciłam do zmieniania pościeli  główkować zaczęłam. 
    Po pierwsze o tym, że w domostwie naszym  dzięki krasnoludkom jest wiele sprzętów działających na zasadzie perpetum mobile. Choćby wspomniane dozowniki do mydła, podajniki papieru toaletowego i inne takie.Tak. U nas papier nigdy się nie kończy:)Ani pasta do zębów:)W maselniczce zawsze jest masło, cukier w cukiernicy, sól w solniczce. Tak jak mleko w lodówce:) Normalnie nawiedzony dom...przez krasnoludki:) 
 No... prawie zawsze wszystko co niezbędne jest. Ponieważ czasami ... przyznać im trzeba sprawiedliwość niezwykle rzadko, krasnoludki się lenią i opierniczają. Rozkojarzone tracą czujność i wtedy ..no cóż... nawalają.
   Po drugie, pomyślałam sobie, przy pościeli oblekaniu, że jakby tak krasnoludki zastrajkowały i rzuciły robotę w diabły mój ukochany nie wiedziałby gdzie jest co. Bo chociaż już wie gdzie zapas papieru dupnego, to nie tylko nie wie gdzie jest zapas mydła. On pojęcia nie ma gdzie szukać wielu rzeczy w naszym domu. 
Idę o zakład, że nie orientuje się gdzie jest czysta pościel, ręczniki, obrusy, serwetki,  koce... o zapasach produktów spożywczych nie wspominając:)
Mój chłop snujący się po domostwie jest jak dziecię we mgle:) I nie chce tego zmienić.
Kiedy tylko zaczynam temat "wymień, zmień, uzupełnij, przynieś sam, żebyś wiedział gdzie jak i co w razie coś " zapiera się  i broni się zawsze tak samo, zjadliwym.:

A TY NIE UMIESZ I NIE WIESZ JAK ROZPALIĆ W KOMINKU !

Czasami tupnie przy tym nogą...albo pokaże język:)

A ja cichociemna jestem... bo sęk w tym, że umiem i wiem. Tylko się do tego nigdy nie przyznam:) Bowiem sobie solennie obiecałam, że to jest jedna rzecz, której sama nie zrobię. Nie przejmę na siebie JEDYNEGO obowiązku jaki ma mój chłop w domu ! ZA NIC! :)

Za każdym razem gdy wraca temat kominka i tego, że prac przykominkowych nie tykam,  ucinam go.
By nie kontynuować przepychanek. Nie odpowiadam równie zjadliwie, że za to ja czyszczę kominkową szybę, czy też nie walę na odlew:

A TY TO NIE UMIESZ I NIE WIESZ JAK URUCHOMIĆ ZMYWARKĘ  I PRALKĘ!....hehe:)

Zmilczam...dyplomatycznie.

Lepiej pójść sobie na góreczkę, zasiąść przy komputerze i napisać post... pozbywając się emocji negatywnych:)

Takie "wyposzczenie się" dobrze robi na wrzody:)

serdeczności Wam:) Pełnego słońca i radości weekendu:)




czwartek, 20 lutego 2014

no bo

czyli
się tłumaczę.

Zamikłam
bo nic mądrego teraz nie napiszę,
bo nic radosnego do doniesienia nie mam. No dobra, znalazłoby się to i owo. Sęk w tym, że jakoś  nie mam nastroju do łapania promieni słonecznych w dni pochmurne.

Doła złapałam...
bo pracy znowu nie dostałam,
bo z forsą z dnia na dzień bardziej krucho,
bo mnie wiadomości z kraju i ze świata dobijają.

Nasz poje...ny rząd i jeszcze bardziej pogięta opozycja.
Populistyczne gadki-szmatki i obiecanki-cacanki dla ciemnych mas w przedwyborczy czas.

Oraz to co się dzieje teraz za miedzą. Na Ukrainie.

Wszystko to wywołuje we mnie be_ uczucie,  którego organicznie  nie cierpię. Najgorsze z najgorszych.

BEZRADNOŚĆ.

Nie mogę nic.

czwartek, 13 lutego 2014

psia kostka

czyli ciąg dalszy psiego chorowania.

Jak już donosiłam, w poniedziałek byliśmy z sunią u lekarza. Chociaż tydzień wcześniej też, z infekcją ucha, to mus był odwiedzić klinikę weterynaryjną znowu. Bo okazało się, że psina źle się czuje nie tyle z powodu chorych uszu, ale z innej przyczyny. Wyraźnie odczuwała ból przy poruszaniu się i zmianie pozycji z leżącej na stojącą i odwrotnie. Popiskiwała wtedy żałośnie:( 
Mus było znowu zapakować psinkę w Jarusia i ruszyć do weta po ratunek. Sprawdzić jakie cholerstwo biedaczynie tak doskwiera.
Rzecz jasna, jak to ja, jechałam z duszą na ramieniu.W temacie zdrowia rodziny i futrzaków własnych i zaprzyjaźnionych optymizmu u mnie za wiele nie znajdziecie. Nie poradzę. Choroba kojarzy mi się jak najgorzej. Ta suniowa też. Jej zachowanie od razu  przypomniało mi, że podobnie reagował mój poprzedni piesek Gacuś. A Gacydło moje miał złośliwego raka kości. Nie dziwota więc, że jadąc do lekarza, strachu miałam pełne portki. 
Jakby tego było nie dość sam przejazd do i od weterynarza też dał nam w kość. Żunia za nic nie chciała wejść do samochodu, a potem zapakowana na siłę dała upust swojej niechęci do podróżowania  puszczając dwa malownicze pawie na podłogę auta. W drodze do weta i z powrotem.

Na szczęście Pani weterynarz nie straszyła zbytnio. Po obmacaniu i nakłuciu kręgosłupa Żuni orzekła, że to najprawdopodobniej kręgosłup wysiada. Dała zastrzyk i wypisała receptę na leki przeciwzapalne i witaminki. Żuńka ma je zażywać 10 dni., ale już po trzech dniach kuracji powinna być widoczna poprawa.
Gdyby się nie polepszyło zrobi prześwietlenia, zbada krew i wprowadzi leczenie radykalne, sterydami.
Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Oby.
Początek leczenia przebiega bezproblemowo. Żunia łyka lekarstwa przemycone w parówkach bez marudzenia. Nie to co Kazik.

Panią weterynarz mamy po byku. Póki co, mogę ją tylko wychwalać pod niebiosa. Robi wrażenie osoby bardzo kompetentnej. No świetna jest, po prostu:)
Wczoraj nawet dzwoniła do nas i pytała jak suńka się ma i czy widać poprawę. Wtedy polepszenia nie było widać.





Dzisiaj tak:) Cielątko nasze wyraźnie lepiej się czuje. Jest bardziej ruchliwa i już nie popiskuje z  bólu. Mordeczka jej się haha i ogonem wywija jak śmigłem. Czyli uff.
Lekarstwa działają, pomagają,  więc wstępna diagnoza najprawdopodobniej była prawidłowa. To tylko kręgosłup. 

A propos pupili domowych i zażywanie przez nich leków.:)

Po necie krąży  instrukcja jak zaaplikować kotu tabletkę:) Tekst jest stary jak świat, więc pewnie większości z Was znany. Ale warto go sobie przypomnieć. I się uśmiechnąć:)

"JAK NAKARMIĆ KOTA TABLETKĄ:

1. Weź kota na ręce i otocz go lewym ramieniem, jak niemowlę. Umieść palec wskazujący i kciuk prawej ręki po obu stronach pyska i naciśnij lekko, trzymając tabletkę w pozostałych palcach prawej ręki. Gdy kot otworzy pysk wpuść tabletkę, pozwól kotu zamknąć pysk i przełknąć.

2. Podnieś tabletkę z podłogi i wyciągnij kota spod tapczanu. Ponownie otocz kota ramieniem i powtórz cały proces jeszcze raz.

3.Wyciągnij kota z sypialni i wyrzuć rozmamłaną tabletkę.

4. Wyjmij nową tabletkę z opakowania, otocz kota lewym ramieniem jednocześnie trzymając lewą ręką wierzgające tylne nogi. Rozewrzyj pysk kota i palcem wskazującym prawej ręki wepchnij tabletkę tak głęboko jak się da. Przytrzymaj kotu zamknięty pysk i policz do 10.

5. Wyciągnij tabletkę z akwarium a kota z garderoby. Zawołaj żonę do pomocy.

6. Przyduś kota do podłogi klinując go między kolanami, jednocześnie trzymając wierzgające łapy. Nie zwracaj uwagi na niskie warczące odgłosy. Niech żona przytrzyma głowę kota, jednocześnie wpychając mu linijkę między zęby. Następnie wsuń tabletkę wzdłuż linijki między rozwarte zęby i intensywnie pogłaszcz kota po gardle, co skłoni go przełknięcia.

7. Ściągnij kota z karniszy i rozpakuj nową tabletkę. Zanotuj, żeby wymienić firanki. Pozbieraj kawałki porcelanowej wazy, później je posklejasz.

8. Owiń kota w ręcznik kąpielowy,  żona niech położy się na kocie tak, żeby tylko jego głowa wystawała spod jej pachy. Umieść tabletkę w plastikowej rurce do napojów. Przy pomocy ołówka otwórz  kotu pysk i wcisnąwszy rurkę między zęby  mocno wdmuchnij tabletkę do środka.

9. Sprawdź, czy te tabletki są szkodliwe dla ludzi. Następnie wypij butelkę piwa, żeby pozbyć się nieprzyjemnego smaku w ustach. Zabandażuj żonie ramię, potem wodą z mydłem usuń plamy krwi z dywanu.

10. Przynieś kota z altanki sąsiada. Rozpakuj następną tabletkę. Przygotuj drugą butelkę piwa. Umieść kota w drzwiczkach od kredensu tak, żeby wystawała przez nie tylko głowa. Rozewrzyj mu pysk łyżeczką od herbaty i przy pomocy gumki recepturki strzel tabletką między rozwarte zęby.

11. Przynieś śrubokręt i przykręć wyrwane zawiasy z drzwiczek. Wypij piwo, przynieś butelkę wódki. Nalej do kieliszka i wypij. Sprawdź kiedy ostatni raz byłeś szczepiony na tężec. Przemyj policzek wódką, żeby zdezynfekować ranę i wypij kolejny kieliszek, żeby ukoić ból. Podartą koszulę możesz wyrzucić.

12. Zadzwoń po straż pożarną, żeby ściągnęła tego pier... kota z drzewa. Przeproś sąsiada, który wjechał samochodem w płot próbując go ominąć. Wyjmij kolejną tabletkę.

13. Skrępuj draniowi łapy sznurkiem od bielizny, wiążąc wszystkie razem, a następnie przywiąż go do nogi od stołu. Weź skórzane rękawice ogrodnicze. Wciśnij kotu tabletkę do gardła, popychając kawałkiem polędwicy. Już nie musisz być delikatny. Przytrzymaj głowę kota pionowo i wlej mu do gardła szklankę wody.

14. Wypij pozostałą wódkę. Pozwól żonie zawieźć się na pogotowie. Siedź spokojnie, żeby doktor mógł zaszyć ci ramię i wyjąć kawałki tabletki z oka. Po drodze do domu wstąp do meblowego i kup nowy stół.

15. Zadzwoń do schroniska dla zwierząt i poproś, żeby zabrali cholerę. Sprawdź, czy w sklepie zoologicznym nie mają chomików.

Jak zaaplikować psu tabletkę.
Zawiń tabletkę w plasterek szynki i zawołaj psa. "

Jako właścicielka obu gatunków futrzaków domowych powiadam Wam, zaprawdę, dużo prawdy i tylko trochę przesady  w cytowanym tekście:)


serdeczności:)





wtorek, 11 lutego 2014

na dwoje babka wróżyła

do środy.
W środę będę wiedziała  czy słuszne są moje odczucia.
A czuj-przeczuj mi mówi, że i tym razem nici z roboty.

Zdaje mi się, że pani szefowa, która mnie "przesłuchiwała" ( hehe) nie nabrała się na moją charakteryzację. Chociaż mogło być na odwyrtkę. W końcu " jak cię widzą tak cię piszą". Co z tego, skoro  nie spodobałam się po przemianie. Tak jak nie ujęłam wyglądem Mareczka, który, kiedy wczoraj zaprezentowałam  się przed wyjściem z domu,  orzekł: "- wyglądasz jak... - tu pauzę zrobił by pomyśleć i zakończyć z kwaśną miną - ...urzędniczka". 

Wracając jednak do rozmowy w sprawie zatrudnienia. Miałam wrażenie, że nie będzie z tego nic. Nie mogę go zignorować, bo rzadko mnie mylą przeczucia i  umiem wyczuć w mig czyjąś sympatię czy nieprzychylność. Nie to, że pani przepytująca była nieuprzejma. Skąd. Tylko jej oczy. Zimne i lustrujące.
Nie polubiła mnie, oj nie. A ponieważ ja na miejscu pracodawcy wybrałabym pracownika, do którego poczuję sympatię, to wielkiej nadziei na zatrudnienie nie mam.
Oprócz tego w rozmowie zahaczyłyśmy o kilka kłopotliwych tematów.
Okazało się na przykład, że potencjalna szefowa kiedyś starała się o stanowisko w marketingu w firmie, w której pracowałam. Rzecz jasna, skoro nie jesteśmy koleżankami z pracy, roboty nie dostała.Czyli ups.
A podobne ups zdarza mi się nierzadko, niestety. I nie powinnam się temu dziwić. Z racji tego, że to praca w branży pokrewnej do tej, w której działałam ponad dekadę. Pracowałam w firmie developerskiej, a wczoraj byłam na rozmowie w biurze nieruchomości. Gdyby moja firma jeszcze istniała pewnie byśmy współpracowali. Albo konkurowali na całego.

To wszystko nie wróży dobrze. I nie muszę mieć nadprzyrodzonych zdolności by dostrzec, że szansę na zdobycie tej roboty są minimalne.

Nic to.
Będę szukała dalej.

Nie pora teraz się załamywać  i rozpamiętywać skąd u mnie ten pech ze znalezieniem pracy.

Mam nowy problem i temat do zmartwień.
Żunia zachorowała. Dzisiaj znowu jedziemy do weta. Tydzień temu byliśmy z infekcją ucha. Tym razem pewnie nie obejdzie się bez znacznie większych wydatków. 
Oczywiście doniosę co psince jest i co się działo u weterynarza. Pojedziemy po południu, bo wtedy nasza pani dohtor zaczyna dyżur.


Ponieważ real wzywa kończę pisanie.

 Na koniec zdjęcie za jeden uśmiech. Surykotka w kąciku ornitologicznym.




serdeczności Wam:)

poniedziałek, 10 lutego 2014

metamorfoza

czy
charakteryzacja ?

Pewnie, że to drugie.

Dziś jest dzień pod hasłem: przemiana.

Bezrobotnej kury domowej z artystycznymi ciągotkami w kobietę pracującą.

Nie, to nie nie tak, że wreszcie zaczęłam pracować zawodowo. Bardzo proszę wstrzymać się z gratulacjami.

Ja się zmieniłam z kurki w orlicę biznesu tylko wizualnie. I tylko tymczasowo. Że to zmiana powierzchowna to oczywiste jest każdemu kto mnie trochę zna.

Ale są tacy co mnie nie znają. I tych chcę dzisiaj wprowadzić w błąd.
W tym celu ucharakteryzowałam się. Już w piątek zaczęłam działanie w tym kierunku. Byłam u fryzjera. Obcięłam włosy. Moje powykręcane we wszystkie strony kudełki, które ujarzmiałam, z marnym skutkiem, opaskami na włosy, są teraz radykalnie ciachnięte. Króciutko. Na exprezeskę NBP, tą panią co nie mówi "er". Każdy włos na swoim miejscu.W szeregu. Karnie wyprostowany:)
Mam teraz fryzurę, która kojarzy mi się z poukładanymi, trzeźwo myślącymi perfekcjonistkami. Urzędniczy, pracowniczy fryz:)
Dziś od rana dopełniam wizerunku. Czyli charakteryzuję się na profesjonalną urzędniczkę:)

Skróciłam paznokcie, a potem, zerkając tęsknie na rząd  buteleczek w kolorach tęczy, zdobyłam się na rozsądek i pomalowałam je lakierem w  nudnym acz schludnym kolorze nude.
Następnie zajęłam się ubiorem.
Czarna spódniczka za kolano. Grzeczna.
Żadna tam mini. Czy moje ulubione cygańskie falbany. Czy ukochane zimą leginsy.
Na nogi zamiast obuwia , które kocham czyli kozaków glanopodobnych, saszek albo oficerek na koń, długie kozaki na wysokim obcasie. Wprawdzie też je uwielbiam, ale noszę tylko od wielkiego dzwonu  bo paradowanie w nich po naszej wsi grozi śmiercią, a w najlepszym razie kalectwem. Dziś włożę, bo idę do ludzi.
A na górę korpusu  zamiast którejś z ukochanych przeze mnie tunik lub golfów z szerokim kołnierzem nałożę BLUZKĘ KOSZULOWĄ. Czarno-białą.W drobną kratkę. Na nią  czarną KAMIZELKĘ-sweterek...w serek.

Do tego stonowany makijaż, dyskretna biżuteria, mała, wąska torebunia zamiast  torby ukochanej wielkości worka na ziemniaki  i mogę ruszać w miasto.
To  jest, jak się chyba domyślacie, na rozmowę w sprawie pracy.

Jak było doniosę w kolejnym poście.

serdeczności:)

czwartek, 6 lutego 2014

donos skumulowany

z wczoraj i dziś.

Wczoraj zaniemogłam. Nastały dla mnie mówiąc eufemistycznie "trudne dni". Wczorajszy okazał się na tyle ciężki, że uniemożliwił mi  normalne funkcjonowanie.  Co miało przykre następstwa .
Na przykład, to Mareczek musiał robić Cioci śniadanko. Ja siły nie miałam zwlec się z łóżka o czym poinformowałam telefonicznie ( hehe) moje kochanie budząc go bladym świtem, tj. około 8.30:) Mój chłop roztomiły , nie dość, że się spisał i bez marudzenia przejął obowiązki ciocinego karmiciela to też nakarmił i mnie. A nawet napoił kawą. I tylko dzięki niemu nie szprycowałam się lekarstwami na pusty żołądek.

Dygresję zrobię ...jak to ja... bo to mi przypomniało dialog między Ciocią Klarą i mną, kiedy miało miejsce podobne zdarzenie. To jest kiedy Mareczek nakarmił mnie kanapkami w chorobie. Ciocia wtedy skomentowała to w swój niepowtarzalny subtelny sposób:
- No widzisz, jaki ten Mareczek dobry. Dał ci jeść.A INNY CHŁOP to by ci KAZAŁ zejść i samej sobie zrobić!
Odpowiedziałam na to równie delikatnie, że mi Marek łaski nie robi, i że właśnie między innymi dlatego, że dobry jest, to JA go karmię przez resztę dni w roku i żarełko pod dziubek podsuwam.

Powiadam Wam, jak słyszę w jaki sposób starsze babskie pokolenie pojmuje stosunki damsko-męskie to budzi się we mnie feministka. Typ wojujący:)

Ale wracając do temata.

Moje przymusowe polegiwanie trwało  do 15.00. Mniej więcej o tej porze poczułam się na tyle dobrze, żeby zwlec się z łoża boleści.
Po tym, co oczy me zarejestrowały po zejściu z górki na doły domostwa naszego, powzięłam mocne postanowienie wbicia sobie raz na zawsze do łba , że  NIEWYKONALNE jest utrzymanie porządku w domu, w którym tylko ja sprzątam i tylko ja mam nawyk odkładania rzeczy na miejsce.
Najwyższy czas pogodzić się z tym i przestać kopać się z koniem:)

Tyle w temacie.
Teraz część przyjemna postu.
Moje trwające wciąż osłabienie dało mi pretekst by wyluzować i zwolnić obroty.
Z  uporem zamykam oczy na postępujące zafaflunianie domostwa i zajmuję się li i jedynie żywieniem rodziny. Bo tego, nad czym ubolewam,  nie mogę sobie odpuścić.

Brakuje mi sił na aktywny relaks, więc rozrywam się i odrywam od codzienności czytając. Na tapecie wciąż Harlan Coben. Nadrabiam zaległości czytelnicze sięgając po literaturę łatwą i bardzo przyjemną :) Z racji lekkości pióra Mr. Cobena, a nie tematyki lektur :)



Ze stosu powyżej zostały mi do przeczytania trzy powieści, więc nie lenię się w tym temacie:) A że nie dosypiam przez to i zaniedbałam inne zajęcia hobbystyczne?  Trudno i coś za coś:)




niedziela, 2 lutego 2014

pora na dobranoc


Pod koniec  aktywnie spędzonej niedzieli, po siusiu i myju myju  przyszła pora na lulu:)
Skierowałam więc swe kroki do sypialni.

Już miałam wskoczyć w piernaty...ale mnie coś "tkło".




Odchyliłam kołderkę i co me oczy ujrzały ?
Że  łóżko już zajęte.:)







Poszła won, babo...
dziś TY śpisz na kanapie, a ja się byczę w pościeli :)





sobota, 1 lutego 2014

przepis na weekend

i
"apropos" do niego, o moich fobiach dotyczących szamanka.

Przy okazji odpowiedzi na zapytanie jednej takiej ciekawskiej czytaczki  "co kryje się pod nazwą anielskie kotlety?" wysmażę post kulinarno-wiwisekcyjny.
To jest przepis zamieszczę na tanie i szybkie danie
 i się obnażę zdradzając swoją kolejną fobię.

Na początek zwierzenia:)
Nienawidzę podrobów. Organicznie i całym swym jestestwem:)
Zbiera mi się na wymioty na samą myśl o flakach, żołądkach, serduszkach, ozorkach i cynaderkach-nerkach czy w końcu jądrach.:) Ble. Nie tknę. Do ust nie wezmę.

Ale ponieważ moi najbliżsi i zwierza moje wielbią podroby to czasami przyrządzam. I babrzę się we flakach i inszych obrzydliwościach krojąc, gotując i smażąc toto dzielnie, chociaż na pawika mi się zbiera przy przyrządzaniu:)

Niedawno, na prośbę Mareczka mego, co przepis odkrył na internecie, upichciłam wątróbkę inaczej niż tradycyjnie. Czyli nie smażoną z cebulką i jabłkiem, tylko w postaci kotlecików. A właściwie placuszków:) Przepis znany jest na świecie ( hehe) pod nazwą ANIELSKIE KOTLETY, bo go rozpowszechniła zakonnica, siostra Aniela. Wielbiciele tej potrawy uważają, że to bardzo trafna nazwa też dlatego, że smakuje bosko, jakby przez anioły stworzone. No niebo w gębie.

Może i jest w tych plackach coś nadprzyrodzonego:). Skoro i ja się przemogłam i zjadłam jednego placka. I to nie tylko bez odruchu wymiotnego, ale  ze smakiem. O dziwo, te placuszki są najwyraźniej zjadliwe nawet dla tak zagorzałego wątróbkofoba jak ja:)

ANIELSKIE PLACKI z WĄTRÓBKI :

Składniki:
  • 1/2 kg. wątróbki ( drobiowej lub wieprzowej)
  • 1 duża cebula
  • 1-2 ząbki czosnku
  • 1 jajko
  • 3-4 łyżki stołowe mąki pszennej
  • sól
  • pieprz
  • majeranek suszony (  niekoniecznie)
  • olej do smażenia
Z podanej wyżej ilości produktów  da się wysmażyć 8-10 placuszków.

Wykonanie:
  • Wątróbkę opłukać i odsączyć z wody.
  • Pokroić na małe kawałeczki, w tzw. kosteczkę.
  • Cebulę obrać i też pokroić drobniutko. Ja, bo tak szybciej,  łatwiej i bez łez  rozdrabniam ją z pomocą robota kuchennego.
  • Czosnek przecisnąć przez praskę.
  • Rozdrobnione wątróbkę, cebule i czosnek włożyć do miski.
  • Dodać mąkę.
  • Dodać  jajko ( rozbite i bez skorupki:)))
  • Doprawić solą, pieprzem i szczyptą majeranku.
  • Wymieszać składniki.
  • Rozgrzać na patelni olej.
  • Na gorącą patelnię nakładać dużą łyżką i formować placuszki na kształt tych ziemniaczanych. "Plaskate" powinno być:) by wątróbka się podsmażyła i nie była w środku surowa.
  • Smażyć na złoto z dwóch stron.
  • Jeść.
Podobno najsmaczniejsze są świeżo zdjęte ze skwierczącej patelni. Gorące.


Autorskich zdjęć żarełka nie mam. Kotlety  już dawno zjedzone, miska po surówce wylizana.

Dla orientacji jak specjał wygląda dodałam zdjęcie z netu.


ze strony garnek.pl


Marek i Ciocia Klara uwielbiają te placuszki, więc je serwuję średnio raz na dwa tygodnie by im się nie przejadły.
Mam tak jak Klarcia. Karmieniem okazuję ciepłe uczucia. Jeśli karmię bliskich tym co lubią najbardziej a czego ja nie znoszę,  to wysyłam sygnał, że to danie  z serca, choć często z innych podrobów :)


Tym co wątróbkę zjadają ze smakiem i tym co patrzeć na nią nie mogą serdeczności na weekend :)