o psychicznym przymusie dokarmiania.
Usiadłam na godzinkę przed kompem by dać odpocząć nogom, rękom i kręgosłupowi. Należy mi się odpoczynek po dobrej robocie. A że natchnienie na posta poczułam to piszę.
Natchło mnie niespodziewanie. No tak. Tak to z natchnieniem właśnie bywa. Z nagła natycha:) W kuchni, przy garach mnie muza nawiedziła. Kiedy wesoło, na cztery fajery, perkotały, bulgotały i skwierczały liczne sprytnie wymieszane składniki pokarmowe przemienione w potrawy. Na jednym palniczku dusił się strogonoff na jutro. Na drugim gotowały ziemniaczki do obiadu. W trzecim garnku wątróbka dla futrzanego towarzystwa. Inna wątróbka w postaci anielskich kotletów "dochodziła" smażąc się na małych ogniu.
W tak zwanym międzyczasie kroiłam warzywa na surówkę i odganiałam od siebie Kazika co jojczał i miauczał przejmująco oraz plątał się pod nogami i obijał o pańciowe łydki, niemal z nóg zwalając.
Widzicie ten głód w oczach? Ja niestety widzę.
A jak widzę to dokarmiam.
No właśnie. To o tym naszło mnie pisać.
Mam przymus dokarmiania. Imperatyw taki. Nie bardzo umiem, i talentów w temacie pichcenia nie posiadam żadnych. Do tego nie lubię w kuchni sterczeć. Czasu mi szkoda na tkwienie przy garach. Bo czasu na kucharzenie to ja tracę mnóstwo. Średnio cztery do pięciu godzin dziennie. Czasami mniej i więcej czasami.
Mam przymus dokarmiania. Imperatyw taki. Nie bardzo umiem, i talentów w temacie pichcenia nie posiadam żadnych. Do tego nie lubię w kuchni sterczeć. Czasu mi szkoda na tkwienie przy garach. Bo czasu na kucharzenie to ja tracę mnóstwo. Średnio cztery do pięciu godzin dziennie. Czasami mniej i więcej czasami.
Kupa casu, którego przecież kruca ciągle mi mało.
Ale pomimo deficytów czasowych tkwię przy garach. I nie tylko dlatego, że gdybym to zostawiła w kolere to domownicy i zwierza by z głodu padli. Nie byłoby tak źle. Chyba:)
Tracę cenne godziny przy garach przede wszystkim dlatego, że kocham dokarmiać.
Tracę cenne godziny przy garach przede wszystkim dlatego, że kocham dokarmiać.
I radochę mam olbrzymią, kiedy to co w kuchni wysmażę znika w otworach gębowych dokarmianych teleekspresowo. Pochłaniane z apetytem.
Nie poradzę. Karmicielka ze mnie.
Dokarmiam więc.Nie bardzo umiem, ale muszę. Ptactwo zimą. Wiewióry jesienią. Zwierza domowe, rodzinę, przyjaciół, znajomych okrągły rok. Odczuwam psychiczne katusze kiedy nie mogę niczego podać na stół i niczym ugościć.
.
A jak tam u Was z imperatywem dokarmiania ?